Kilimandżaro – Baranco – Karanga – Barafu Camp.

Baranco – Karanga – Barafu Camp.

Ściana Baranco.

Budzi mnie chłód poranka. Jest bardzo wcześnie, chwilę po wschodzie słońca. Kiedy wychodzę przed namiot, widzę, że pierwsi tragarze są już na ścianie Baranco.

Wygląda to na bardzo strome podejście. W zasadzie na wdrapywanie się bo bardzo stromych skałach. Sama ściana jest jeszcze w cieniu, nad nami niebieskie niebo. Wydaje się, że znowu będziemy mieli szczęście do pięknej pogody.

Po śniadaniu, pakujemy nasz obóz. Oczywiście jak zwykle wyruszamy prawie ostatni, znowu w obozie zostali tylko tragarze.

Z niepokojem patrzę na ścianę do której się zbliżamy. Widziałem to wcześniej na zdjęciach i filmach, teraz czas by samemu zmierzyć się z tym uroczym odcinkiem trasy.

Jest stromo i momentami trzeba sobie pomagać rękami. Niestety szybko powstaje korek i więcej się czeka niż wdrapuje. Ale jest fajna atmosfera, ludzie się pozdrawiają, pomagają sobie. Pierwszeństwo mają tragarze, bo niosą nasze ciężkie bagaże. Wszyscy turyści przepuszczają ich pierwszych. Któryś z przewodników ma głośnik, słuchamy jakiegoś rapu z RPA. Ludzie zaczynają ruszać biodrami. Atmosfera jest fantastyczna.

Bardzo powoli zdobywamy kolejne przewyższenia.

Przy „kissing wall” każdy musi sobie zrobić zdjęcia. To taka ściana, przy której jest dość ciasno, i żeby ją minąć trzeba ją ucałować. Ot taka świecka tradycja.

W końcu robi się trochę szerzej, i grupy zaczynają się rozchodzić. Robi się więcej przestrzeni. Wymijamy się na przemian. Raz jedni mijają drugich, za chwilę tamci mijają nas gdy odpoczywamy.

Niestety wyszła mgła. Choć rano zapowiadało się tak pięknie, teraz niewiele widać. Szkoda, dziś dla pięknych widoków będzie to dzień stracony.

Dolina Karanga.

Po wspinaczce zaczynamy schodzić na dół, do doliny Karanga. Muszę przyznać, może to być trochę irytujące, kolejny dzień kiedy nie idziesz do góry, a bardziej schodzisz w dół. Haloo, przecież mieliśmy iść na szczyt.

Dolina Karanga musi być przepiękna przy dobrej pogodzie. Szkoda, że nie możemy tego zobaczyć w pełni. Na wąskiej ścieżce zejścia znowu tworzy się mały korek.

W końcu jesteśmy na samym dole. Od tego miejsca, szlak Machame idzie już tylko w górę.

To ostatnie miejsce gdzie przed szczytem znajduje się woda. Tutaj tragarze muszą do pełna napełnić zbiorniki czy wiadra. Wody musi wystarczyć dla całej grupy, do picia czy ugotowania jedzenia. Nie będzie już wody do mycia, to marnowanie cennych kropel. Zresztą stoją tu wolni strzelcy, którzy mają swoje wiadra i zatrudniają się do przeniesienia 20 l wody dla grup. Widziałem też, że na trasie wracali się tragarze, po rozbiciu obozu szli po wodę do doliny.

Obóz Karanga – 3995 m.n.p.m.

Zaczynamy wychodzić z doliny. Po stromym podejściu jesteśmy w obozie Karanga. Odległość do niego z Baranco to około 6 km, które zazwyczaj pokonuje się w 4 godziny.

To obóz gdzie zatrzymują grupy idące dłuższymi trasami. Dzięki temu mają kolejny dzień na aklimatyzację.

My siadamy sobie pomiędzy kamieniami i mamy czas na posiłek. Otwieramy nasze lunch boxy i wyjadamy zawartość. Philip i Allan siedzą obok nas, ale nic nie jedzą. Z niedowierzaniem, odkrywam, że nie mają nic do jedzenia. Dzielimy się z chłopakami jedzeniem. Otwieram termos i wypijamy razem całą jego zawartość. Chłopakom na twarzach wraca uśmiech.

Po krótkim odpoczynku czas na dalszy odcinek trasy.

Do obozu Barafu mamy około 4 km, które planowo pokonuje się w kolejne 4 godziny.

Wyruszamy przy dużej mgle, momentami jest tak, że nie widać nic na 20 -30 metrów. Trochę szkoda widoków.

Idziemy po górskiej pustyni. Otaczają nas tylko kamienie. Gdyby nie wydeptana ścieżka, to w tej mgle nie wiadomo by było dokąd iść.

Robi się wysoko, czuję to po tym na jakie tempo pozwala mi mój organizm. Moi przyjaciele, wędrują w milczeniu. Są skupieni na tym, by trzymać tempo i nie tracić niepotrzebnie sił. Momentami próbuję ich rozbawić ale nic nie działa. Są bardzo poważni. Nawet Allan już nie śpiewa swoich piosenek.

Powoli zbliżamy się do obozu. Podobno gdyby nie było mgły to po lewej stronie widzielibyśmy olbrzymią ścianę Kilimandżaro. Już byśmy się prawie o nią ocierali.

Obóz Barafu – 4673 m.n.p.m.

Po długim marszu, docieramy do Barafu Camp.

Oczywiście jak za każdym razem musimy wpisać się do książki w budce strażników i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie.

Cały obóz tonie we mgle, jest też w nim niepokojąco cicho.

Dotarliśmy, a więc to tutaj zaczyna się atak na szczyt Kilimandżaro.

Do Dachu Afryki jest jakieś 7 godzin marszu w górę. Może i dobrze, że nie widzimy tego stromego podejścia.

Nasze namioty rozbite są na skale. W koło są tylko kamienie. Rozkładamy się w namiotach i szykujemy wszystko do tego co najważniejsze.

Przychodzi Issa robi nam ostatnią odprawę.

Ubierzcie się ciepło, na nogi minimum 3 warstwy. Co najmniej dwie pary skarpetek. Zabierzcie kominiarkę i oczywiście czapkę. Pamiętajcie o dwóch parach rękawiczek. Sprawdźcie baterie w czołówkach, a najlepiej wymieńcie baterie na nowe. Wyjmijcie ze swoich plecaków wszystkie zbędne rzeczy. Zabieracie tylko wodę i energetyki. Wszystko co niepotrzebne ma zostać w namiocie.

Zaraz po kolacji śpijcie, obudzę was koło 23:30, do termosów dostaniecie ciepłą herbatę, a do bukłaków wodę. Bukłaki muszą być schowane całe do plecaka, gdyż woda w rurkach może wam zamarznąć.

Jeszcze raz przypominam ubierzcie się ciepło, będziemy szli bardzo powoli, więc możecie się łatwo wychłodzić jeśli nie będziecie mieli odpowiedniej ilości warstw ubrania.

Kiedy poszedł dostaliśmy kolację. Nie żałowali nam, chcieli żebyśmy byli najedzeni i mieli siłę.

Po kolacji, zażyliśmy leki, potas, magnez, diuramid. Przyjmowaliśmy je od początku, ale z każdym dniem zwiększaliśmy dawkę. Dziś diuramid był prawie w maksymalnej dawce. Mi dodatkowo dokuczał ból głowy, ewidentnie przez wysokość. Zażyłem ibuprom.

Z plecaka wyciągnąłem wszystko co zbędne, nawet długopis i kartę pamięci do kamery.

Ubrani tak jak do wymarszu położyliśmy się spać. Otuleni śpiworem i folią termiczną szybko usnęliśmy. Co ciekawe pomimo wysokości nie mieliśmy problemów ze snem.

Nasze ostatnie zdjęcie przed pobudką nie wygląda jak romantyczny wyjazd z dziewczyną na urlop.

Spaliśmy krótko, w końcu obudził nas kucharz. Była 23:30. Czekało na nas Kilimandżaro.

 

Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).


Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.