Kilimandżaro – Warszawa – Arusha.

Kilimandżaro – Warszawa – Arusha.

Podróż.

Każda podróż zaczyna się od wyjścia z domu. Czasami na ten moment szykujesz się tygodniami lub miesiącami. W końcu nadchodzi ten dzień, kiedy plecak leży spakowany, paszport przygotowany, a buty wyczyszczone.

Trzeba tylko ruszyć przed siebie. Zostawić swoje sprawy, spakować swoje życie w niewielki bagaż i oddać się przygodzie.

Lot do Tanzanii.

Z racji na wygodę wybraliśmy lot z Warszawy przez Amsterdam pod Kilimandżaro. Rozważaliśmy różne kombinacje, i połączenia, ale jak by nie kombinować to nawet jeśli lot wychodził taniej to dotarcie potem do Aruschy było czasochłonne i wymagało kolejnych środków. Matematyka pokazał, że nie ma sensu kombinować. Szczególnie, że wracaliśmy z Dar es Salaam.

Za bilet liniami KLM na trasie WAW – AMS – JRO (Kilimandżaro) i DAR-AMS-WAW zapłaciłem 2750 pln. Dużym plusem było to, że linie KLM na tej trasie pozwalały nam na dwa bagaże rejestrowane po 23 kg każdy. Jeśli leci się z dużym ekwipunkiem to bardzo ułatwia pakowanie, bo nie trzeba lecieć w dużych butach, a można je spakować. Takie rzeczy jak karimata, śpiwór, kije trekkingowe czy nawet kurtka zimowa zajmują dużo miejsca i niestety jeśli do tej pory latało się do Tajlandii z małym bagażem, to w tym przypadku nie jest to możliwe. Trzeba przyznać, że KLM bardzo ładnie się zachowuje wobec swoich klientów.

Poranny wylot o 6:00 do Amsterdamu, powoduje, że nie śpimy całą noc. Musimy dojechać do Warszawy, zostawić auto na parkingu i na dwie godziny przed lotem zrzucić cały bagaż.

Siatka połączeń jest na tyle dobrze zbudowana, że po wylądowaniu w AMS szukamy kolejnej bramki i dość krótko czekamy na lot do Tanzanii. Tym razem w ponad ośmiogodzinny lot zabierają nas trzy siekiery.

Tak zwyczajowo mówi się na Boeinga 777. Piękny wielki samolot. Kiedy bording jest zakończony okazuje się, że zagubiła się jedna osoba. Trzeba wypakować jej bagaż. Tracimy prawie godzinę. Niby nic ale będzie miało pewne konsekwencje w rozpoczęciu wyprawy następnego dnia.

Lot KLM jest bardzo przyjemny, super obsługa, dobre posiłki i system rozrywki. Miałem nie pić piwa przed górą, ale żal było nie spróbować holenderskiego Heineken.

Miałem odespać na locie zarwaną nockę, tym czasem nie mogę zasnąć. Trochę się złoszczę bo powinienem się regenerować, ale organizm nie chce spać. Przez całą podróż nie zmrużę oka.

W końcu jest długo wyczekiwane lotnisko.

Lotnisko JRO Kilimandżaro.

Mamy prawie godzinne opóźnienie. W samolocie dostaliśmy wnioski wizowe, ale nie wypełniliśmy ich kompletnie bo po co – wypełnimy po wylądowaniu. Duży błąd. Prawie wszyscy starają się o wizę na miejscu.

Wymaga to odstania w olbrzymiej kolejce. W naszym przypadku ponad godzinę. Wiza do Tanzanii kosztuje aktualnie 50 USD. Po wyjściu z samolotu trzeba się ustawić do okienka w którym pracuje jedna pani. Ona ogląda każdy wniosek i przyjmuje opłatę. To teraz sobie wyobraźcie jak wygląda taka kolejka skoro z samolotu wysiadło prawie 250 osób. Potem przyszedł pan i otworzył kolejne okienko, ale to nie wiele poprawiło. Najważniejsze, że nad głowami pracowników wiszą portrety obecnie panującego im władcy. Prędkość pracy w stylu hakuna matata.

Reasumując, jeśli to możliwe wypełnijcie dokładnie wniosek wizowy już w samolocie, potem czym szybciej kierujcie się do okienka. My tylko na chwilę zatrzymaliśmy się by coś wyciągnąć z plecaka i kosztowało nas to 50 osób więcej w kolejce.

Pani w okienku dość dokładnie ogląda wniosek i jeśli nie macie wpisanego hotelu lub agencji trekkingowej to każe wam go uzupełnić. My wpisaliśmy nazwę hotelu, ale nie mieliśmy rezerwacji. Chyba to wszystko trochę fikcja, ale ma być wpisane. W rzeczy samej najważniejsze jest te 50 USD.

To jeszcze nie wszystko. Musicie teraz odstać swoje przed celnikami. Tu tak samo hakuna matata. Słynne pole, pole to nie tylko zawołanie na Kilimandżaro by iść wolniej, ale także styl pracy tutejszych urzędników. Witajcie w kraju trzeciego świta.

Każdy paszport obrabiany jest przez dwóch pracowników. Jeden czyta i prowadza wasze dane, oraz skanuje paszport, a drugi drukuje wizę, wkleja ją do paszportu, sprawdza dane i skanuje wasze palce.

To już prawie wszystko. Witajcie w Tanzanii.

Nasze bagaże nie kręcą się już na taśmie, bo przylecieliśmy prawie dwie godziny temu. Leżą na ziemi, tak jak bagaże wszystkich pozostałych podróżnych. Za nami jeszcze sporo osób czeka do odprawy.

Prześwietlamy nasze bagaże i wychodzimy przed lotnisko.

Max tak jak obiecał czeka na nas. Witamy się i pakujemy cały sprzęt do auta. Przed nami prawie godzinna jazda do Arushy.

Przez to wszystko, nasz czas dotarcia do hotelu opóźnia się prawie o trzy godziny. Zamiast już spać i się regenerować my wciąż jesteśmy w drodze.

Po drodze Max kupuje mi 2 piwa na spróbowanie.

Informacja dla piwoszy to taka, że w Tanzanii najbardziej znane są 3 rodzaje piwa. Kilimanjaro, Serengeti i Safari. Moim zdaniem najlepsze jest Serengeti, potem Safari, a na końcu Kilimanjaro. Piwo kosztuje od 2000 do 4000 TS – czyli tanzańskich szylingów. Za jednego dolara dostaniecie około 2100 TZ oznacza to, ze piwo nie jest tak tanie jak w Polsce.

Arusha Centre Tourist Inn.

Trochę przed północą docieramy do hotelu. Obsługa już śpi, ale nasze pokoje są przygotowane. Witać że Max jest tu obeznany i nie jest to przypadkowo wybrany hotel.

Uzgadniamy, że rano się nie spieszymy. Prosimy, żeby dał nam pospać i odpocząć. Wręczamy mu kilka prezentów i butelkę żubrówki o którą prosił. Pokoje nie są jakoś przepiękne, ale to nie o to chodzi. Mają wygodne łóżko i toaletę a to najważniejsze.

Musimy jeszcze się przepakować. To co zabieramy na Kilimandżaro pakujemy do plecaków, a to co zostaje na safari i Zanzibar zostaje w hotelu w torbach.

Opuszczamy moskitierę i idziemy spać.

Moment w którym przykładam głowę do poduszki jest momentem zaśnięcia. Nie spałem prawie od 40 godzin. Emocje nie pozwalały spać, ale w końcu zeszło ze mnie napięcie i zasnąłem.

Obudził mnie muezin, nawołujący z pobliskiego minaretu.

Spaliśmy bardzo długo i twardo. Odespaliśmy zmęczenie. W świetnych nastrojach zbieramy się na śniadanie. W miłej atmosferze rozmawiamy z Maxem na luźne tematy.

Finanse.

Po śniadaniu umawiam sią z Maxem na załatwienie spraw finansowych.

W biurze właściciela hotelu, Pana Abraham liczymy dolary, a dokładniej 2158 USD od osoby.

Pewnie jesteście ciekawi co się składa na tą cenę:

Max miał nas odebrać z lotniska.

Zapłacić nam 3 noce w Arushy. Przed i po Kilimandżaro oraz po powrocie z Safari.

Trekking na Kilimandżaro drogą Machame. ( w tym przewodnicy i tragarze oraz wszystkie opłaty )

Safari – 4 dniowe do Serengeti, Ngorongoro i Manyara. ( kierowca, kucharz i wszystkie opłaty )

Przez te 11 dni mieliśmy zapewnione wszystkie posiłki i napoje.

Na koniec miał na wsadzić do autobusu do Dar es Saalam, a tam miał nas ktoś odebrać i podrzucić do hotelu przed rejsem na Zanzibar.

Może i krótka lista, ale wymagała sporo ustaleń, potwierdzania dat i szczegółów. Niestety w tej cenie jest ukryte bardzo dużo podatków dla rządu Tanzanii, których przy wejściu do parków nie da się ominąć. Szczegółowo dalej ceny będę omawiał przy każdym etapie podróży i pokazywał jak się budowała cena.

Wróćmy na chwilę jeszcze do lokalnego szefa wszystkich szefów, czyli Pana Abrahama.

Chwilę mi zajęło zanim zrozumiałem cienką nić powiązań pomiędzy nim a Maxem. Cóż ręka, rękę myje, a Panowie nie jeden biznes już chyba razem robili. Żeby zrobić trekking na Kilimandżaro albo zorganizować safari trzeba mieć licencję. Taka licencja jak się domyślacie kosztuje bardzo dużo. Kto ją posiada – tak oczywiście szef wszystkich szefów Pan Abraham.

To do jego biura o poranku ustawia się kolejka ludzi szukających roboty przy turystach. Kiedy tragarze dostają 35 dolarów za targanie waszego plecaka, Pan Abraham mam w kieszenie zrolowane kilkaset dolarów. Trzeba jednak przyznać, że za tą jego siłą stała dobra organizacja całego przedsięwzięcia. Wszystko było załatwione tak jak Max obiecał.

Issa.

Kiedy płacę Maxowi pojawia się młody chłopak i siada w biurze.

To twój przewodnik mówi mi Max. Chłopak wygląda niepozornie, nie jest tak wysoki jak Max i tak gruby jak Abraham. Jest delikatnej budowy, ale chyba tak musi wyglądać osoba, która co dwa tygodnie wchodzi na Kilimandżaro.

Issa pyta się czy chcemy mieć stół i krzesła. Uznaje, że to głupie, żebyśmy mieli extra tragarza do krzesełek i stołu – możemy jeść na ziemi w namiocie.

Jak pewnie wiecie wchodząc na Dach Afryki musicie wynająć przewodnika i tragarzy. Ich liczba jest uzależniona od wielkości waszej grupy. Zwyczajowo to około 2 -3 tragarzy na osobę, kucharz i pomocnik kucharza oraz przewodnicy. W małych grupach tak jak nasza – 3 osoby – przewodników musi być jeden do jeden. Chodzi tu o atak szczytowy, aby w razie zasłabnięcia miał się kto Wami opiekować. W większych grupach przewodników jest mniej.

Nami będą się opiekować : od lewej Allan, Philip i Issa.

Napiwki.

Oprócz tego, że płaci się za całą imprezę to jeszcze na koniec zwyczajowo płaci się wszystkim członkom ekipy napiwek. Przestrzegano mnie przed tym bym nie ustalał tego przed wyruszeniem na szlak bo mogą mnie gorzej traktować znając swój napiwek lub uciąć mi racje żywnościowe, ale że nie lubię niedomówień, a i tak podobno ile się nie da, to i tak pokażą Ci niezadowolenie to ustalam z Issa i Maxem wysokość napiwku.

W pewnym momencie Max mnie przegania i sam dyskutuje z Issa. Kalkulator przechodzi im z ręki do ręki. W końcu poznaję ustalenia. Cała ekipa chce 450 USD napiwku, czyli 150 USD od osoby.

Finalnie damy chłopakom więcej ale o tym na koniec wyprawy, dlaczego tak się stało.

Nasze bagaże już są spakowane do worków i leżą na dachu vana, który zawiezie nas do punktu startu.

Robię sobie pamiątkowe zdjęcie z Maxem, który dla żartu zakłada sobie plecak.

Połowa naszej ekipy czeka już w vanie. Drugą część grupy zabierzemy po drodze. Przed hotelem stoją młodzi mężczyźni i proszą się Issa o robotę przy turystach. Niestety ma już komplet.

Jak się potem okaże, Issa pracuje na zlecenie Abrahama i często w jego imieniu organizuje wyprawy. Issa pracuje ciężko, ale kto inny spija z tego śmietankę. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, co finalnie doprowadziło do małego nieporozumienia ostatniego dnia. Jeszcze to opiszę. Warto jednak wiedzieć, kto co ? nie zawsze to powiedzą, dopytajcie, by potem kogoś nie skrzywdzić przy napiwkach w kraju gdzie panuje korupcja, bezrobocie, i najmniej zarabiają Ci, którzy często pracują najciężej.

Do bramy Machame jedziemy trochę ponad godzinę, faktycznie po drodze zbierając chłopaków. Zatrzymujemy się jeszcze na targu by kucharz mógł zrobić odpowiednie zaopatrzenie.

W końcu docieramy do Machame Gate. Po tylu miesiącach przygotowań jesteśmy przed wejściem do parku.

Przed nami Kilimandżaro.

 
Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).


Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, pisanie tego i innych tekstów to proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.