Samochodem po Azorach. Cz.2. Lagoa, Furnas, Povoacao.

Samochodem po Azorach. Cz.2.

Kolejny dzień wita nas olbrzymim deszczem. Zakładam, że pogoda się szybko zmieni jak to zazwyczaj tu bywa. Jednak nie tym razem, pada bez końca. Jemy śniadanie i wyglądamy za okno, niestety dziś pogoda na Azorach planuje być bardzo mocno deszczowa.

Dziś wyruszamy trochę później niż wczoraj, przed godziną 10:00 jesteśmy już w naszym aucie i jedziemy na wschód, wzdłuż południowego wybrzeża.

Obieramy kierunek na miejscowość Lagoa, jej nazwa pochodzi od nieistniejącego już jeziora, które kiedyś było w samym centrum miasta.

Z przewodnika wyczytaliśmy, że najciekawszą atrakcją będzie fabryka ceramiki. Coś klikamy w naszych mapach, szukamy i nagle widzimy, że właśnie mijamy interesujące nas miejsce. Szybkie hamowanie i wjeżdżamy na parking.

Fabryka azorskiej ceramiki – Ceramica Vieira. Założona w 1862 roku fabryka jest wciąż prowadzona przez piąte pokolenie rodziny Bernardina da Silva. Po wejściu do środka można zobaczyć coś jak powstaje tutejsza ceramiki.

Z bliska przyjrzeć się jak ręcznie jest malowana.

A na koniec można coś zakupić w sklepie. Kilka rzeczy bardzo nam się spodobało, ale niestety doszliśmy do wniosku, że mogą się uszkodzić podczas powrotnych lotów i finalnie zrezygnowaliśmy z zakupów. Wydaje się jednak, że to bardzo dobre miejsce na zakupy oryginalnych i prawdziwych pamiątek z Azorów.

Igreja Martiz de Santa Cruz.  To piękny kościół, postawiony nad brzegiem oceannnu. Kiedy wyspy były kolonizowane w XIV wieku, powstał jako jedne z pierwszych kościołów na wyspie. Ma obłędny widok na Atlantyk.  W środku mała szopka świąteczna, bo to akurat okres Bożego Narodzenia, w przeciwieństwie do polskich kościołów nie dostrzegam jakichkolwiek akcentów politycznych.

Miradouro do Pisao. Nasza mapa pokazuje nam, że w pobliżu jest ciekawy punkt widokowy. Zatrzymujemy się na chwilę. Kilka ładnych zdjęć i jedziemy dalej.

Praia Agua d’Alto. To jedna z ładniejszych plaż na Sao Miguel, my zatrzymujemy się wcześniej przed nią na kilka zdjęć i skręcamy w lewo do góry, by wspinać się na szczyty wyspy.

Furnas.

Wspinamy się góry. Cały dzień wilgotna i deszczowa pogoda nas nie opuszcza. Dodatkowo czym wyżej tym robi się gęsta mgła. Momentami jest tak, że nic nie widzę przed autem.

Wielokrotnie już podkreślałem, że na Azorach otaczająca nas zieleń jest świeża, intensywniejsza taka bardzo mocno wiosenna, niezwykle żywa, ale tu w okolicy Furnas robi się naprawdę zielono.

Nigdy nie widziałem w naturze tyle odcieni zieleni. Pewnie zdjęcia tego nie oddadzą, ale byłem zafascynowany, miałem wrażenie, że przeniosłem się w prastare czasy gdy wszystko było porośnięte i tylko wypatrywać dinozaura, który za chwilę wyjdzie z pobliskiego lasu.

Lagoa Furnas.

Zbliżamy się do jeziora, jest położone kilka kilometrów od miasta. Wjeżdżamy na parking.

Leje z nieba tak, że musimy chwilę przeczekać deszcz.

Po chwili idziemy zwiedzać fumarole – to pęknięcia w ziemi z których wydobywa się bulgocące błotko i para wodna o temperaturze 100 stopni C , czuć zapach siarkowodoru.

Mieszkańcy od dawna wykorzystują te miejsca od dawna do gotowania posiłku.

Cozido das Furnas – jednogarnkowe danie przygotowywane z różnych gatunków mięs (wieprzowiny, wołowiny, a nawet drobiu), wędlin, warzyw i czasem ryżu. Jego wyjątkowość polega na tym, że garnek z daniem jest zakopywany w gorącej ziemi, tuż nad parującymi źródłami wulkanicznymi, i trzymany tam przez kilka godzin, dopóki cozido nie będzie gotowe.

Jak zrobić to danie w warunkach polskich możecie przeczytać tutaj:

Kuchnia portugalska i 3 ciekawe przepisy.

Obchodzimy fumarole i na koniec przyglądamy się jak garnki z potrawą są wyciągane przez okolicznych restauratorów.

Każda knajpa ma swój dołek, oznaczony tabliczką. Rano garnki wstawiane są na kilka godzin aby danie się ugotowało, a po południu można w pobliskich knajpach spróbować Cozido das Furnas.

Co ciekawe danie to jest znane w całej Portugali, ale uważa się, że najlepsze robione są właśnie w Furnas.

Jedziemy do miasta, parkujemy i idziemy szukać knajpy gdzie takie cudo można by spróbować.

Miroma – to jedna z restauracji podających Cozido das Furnas.

W środku nie ma tłoku, knajpa wygląda po Portugalsku czyli trochę jak by z innej epoki.

Kelner zaprasza nas do stolika, zamawiamy i po chwili mamy na stole nasze danie.

Jest smaczne i ciekawe, ale raczej mnie nie powala, nawet mam wrażenie, że zrobił bym to danie lepiej. To rodzaj naszych pieczonek ale z większą ilością różnych mięs. Wołowina, wieprzowina i kurczak, jakieś resztki golonki, a to wszystko na białej i czerwonej kapuście z ziemniakami i marchewką. W przypadku polskich pieczonek czy prażonek, całe danie przenika się smakiem, w tym przypadku kawałki mięsa smakują jak by były robione osobno.

Kiedy wychodzimy przed knajpę, leje tak mocno, że tylko na chwilę zaglądamy do pobliskiego kościoła i uciekamy do auta.

W samym centrum Furnas są kolejne fumarole. Dziury w ziemi z których wydobywa się ciągle para, zapach siarki, błoto bulgocze, a w okolicy mieszkają ludzie.

Nie wiem czy chciał bym tu mieszkać, trochę jak mieszkanie na tykającej bombie. Dla takiego turysty jak ja wygląda to ciekawie, ale cały czas żyć w zapachu siarki. Powietrze ma tu faktycznie inny zapach.



Choć te gorące źródła są ładnie obudowane, przygotowane jako atrakcja turystyczna, to chyba nie jest to miejsce dla nas. Przegania nas zapach, ale przede wszystkim ogromna ulewa, jesteśmy zlani do suchej nitki. Wsiadamy w auto i odjeżdżamy.

Pierwotnie w planach mieliśmy dojechać na wschodni kraniec wysp, aż do miejscowości Nordeste. Ulewa wybiła nam ten pomysł z głowy. Naszą podróż kończymy w Povoacao.

Povoacao.

Zjeżdżamy w dół do miasta. Otoczone siedmioma wzgórzami musi być malowniczym miasteczkiem, ale przy ładnej pogodzie.

Znajduje się tu też najstarszy kościół na wyspie Matki Boskiej Różańcowej.

My mamy tylko trochę ochoty na spacer po małym porcie i smagani wiatrem i deszczem znowu kryjemy się do auta.

Szkoda, że w taki sposób kończy się nasza dwudniowa objazdówka po Sao Miguel.

Wracamy dokładnie tak jak przyjechaliśmy, drogą do Furnas przejeżdżając obok jeziora wypatrujemy dinozaura. Krętą drogą wspinamy się na okoliczne szczyt, potem kierujemy się na Lagoa i w końcu dojeżdżamy do Ponta Delegada.

Następnego dnia oddajemy auto do wypożyczalni. Okazuje się że przejechaliśmy w dwa dni po wyspie 280 km. Podobno tyle to norma. Żadnych uwag, pani zwraca nam 100 euro depozytu, wymiana kilku uprzejmości i się żegnamy.

Jeśli będziecie pożyczać auto, pomyślcie czy nie lepiej było by mieć auto na trzy dni. Nam w drugim dniu pogoda mocno pokrzyżowała plany. Jak na złość w ostatnim dniu mieliśmy przepiękną pogodę. Takie życie podróżnika.

Musimy się spakować i pożegnać się z Azorami, Sao Miguel i Ponta Delegada. Aerobus jest po nas punktualnie, jedziemy chwilę na lotnisko. Zrzucamy bagaż i przechodzimy kontrolę bezpieczeństwa.

Lecimy do Lizbony. Ryanair ma opóźnienie 90 minut. Pani z obsługi spokojnie nam tłumaczy, że to Azory i nie możemy się denerwować, a takie opóźnienie powinnyśmy wkalkulować w swój plan podróży.

Spoglądam na drzemiących ludzi, którzy czekają na opóźniony od 6 godzin na lot do Porto.

Jeśli będziecie lecieć kiedyś na Azory z przesiadką tanimi liniami, które nie odpowiadają za połączenie lotów, to pamiętajcie o tym i lepiej sobie zrobić po drodze przerwę na Porto czy Lizbonę.

W Lizbonie siadamy późnym wieczorem. Na szczęście przy automatach z biletami do metra nie ma ludzi, szybko  kupujemy bilety i pędzimy na kolejkę do metra.

Niestety w Lizbonie pozostaniemy 20 godzin, dlaczego tak się stało będziecie mogli przeczytać w ostatniej części opisu naszej wyprawy do Portugalii.

Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).


Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.