Stone Town Zanzibar – zwiedzanie, zabytki i atrakcje.

Stone Town Zanzibar – zwiedzanie, zabytki i atrakcje.

Facet z wielkim tyłozgryzem czyli Freddie Mercury, a właściwie Farrokh Bulsara urodził się właśnie w Stone Town na Zanzibarze. Jego dom to jedna z okolicznych atrakcji stolicy Zanzibaru.

Przed nami ostatni dzień i noc w Tanzanii. Kończy się nasza przygoda z Kilimandżaro, Królem Lwem i „rajskimi” sceneriami Zanzibaru.

Opuszczamy nasz hotel nad brzegiem oceanu i zmierzamy do Stone Town.

Znajdujemy nasz hotel i pakujemy graty do pokoju. Chcemy jak najwięcej skorzystać z ostatniego dnia.

Ikala Zanzibar Boutique Hotel – bardzo klimatyczny i przytulny pokoju, prawie w centrum.

Nasz hotel w Stone Town.

 

Musimy kupić bilety na prom.

Obok hotelu są kasy biletowe. Chwilę nam zajmuje by kupić bilety na prom. Duży tłok, przepychanki i jakieś nieporozumienia. Nie jest tak sprawnie jak z biletami na Zanzibar. W końcu mamy bilety i możemy rozpocząć zwiedzanie.

Zwiedzamy Stone Town.

Sama okolica nie jest rozległa i wystarczy tylko chwila spojrzenia na mapę, by zorientować, iż całość ogarniecie na piechotę w zaledwie jedno popołudnie. Sandały na nogi i długa w miasto.

Dom Cudów.

Słynie z tego, że był pierwszym budynkiem na Zanzibarze, do którego doprowadzono prąd elektryczny i bieżącą wodę oraz pierwszym w Afryce Wschodniej, gdzie zamontowano windę.

To dawny pałac sultana Barghasha ibn-Saida, syna pierwszego sułtana panującego na Zanzibarze Saida ibn-Sultana. Mieszkańcy Zanzibaru nazwali ten pałac Beit El Ajaib, co oznacza Dom Cudów (House of Wonders) i tak już pozostało do dziś. To jeden z największych budynków na wyspie.

Stary Fort.

To najstarszy budynek w mieście. W XVII wieku rozbudowany przez Arabów z Omanu, którzy przejęli władzę, a celem rozbudowy był obrona przed Portugalczykami. Do dziś niektórzy określają budynek mianem fortecy portugalskiej, a inni arabskiej.

Mamy tu trawiasty dziedziniec, na którym rozłożone są kramy z pamiątkami. Podobno za czasu protektoratu brytyjskiego były tu korty tenisowe dla urzędników.

Trochę dalej, bardziej w głębi znajduje się amfiteatr gdzie odbywają się koncerty.

Dom Freddiego.

Tak to prawda. Słynny wokalista urodził się właśnie tutaj. Przyszedł na świat 5 września 1946 roku, na Zanzibarze, ówczesnej kolonii brytyjskiej. Jego ojciec był tutaj brytyjskim urzędnikiem. Freddie nie był jakoś specjalnie związany z tym miejscem. W 1964, w wieku 18 lat, ze względu na wojnę domową w Zanzibarze wraz z rodzicami i młodszą siostrą Kashmirą wyjechał do Anglii. I tyle go tam widzieli.

Mieszkańcy nawet chyba zapomnieli o tym fakcie, do czasu, aż okazało się, że można na tym zarobić kilka dolarów.

Tak naprawdę Freddie urodził się w szpitalu na Zanzibarze, okazuje się, że nawet nie jest pewne, czy w tym domu kiedykolwiek pomieszkiwał. Lokalni przewodnicy potrafią wskazać kilka innych lokalizacji gdzie wokalista Queen mieszkał.

Spacer wąskimi uliczkami miasta.

Warto zapuścić się bez celu w wąskie uliczki miasta. Czasem tak ciasne, że nie wjedzie w nie samochód. Szybko dostrzegamy, że budynki lata świetności mają już dawno za sobą. Nie trudno zauwazyć, że tutejszy klimat bez problemu wdziera się w kamień koralowy, z którego zbudowana jest większość budynków.

Podobno około 10 budynków rocznie się zawala.

W tym wszystkim znajdziemy masę kramików i sklepików. Ich właściciele nastawieni są głównie na turystów. Z tego powodu większość towarów to obrazy, afrykańskie rzeźby czy maski, a do tego masa torebek, magnesów i rzeczy potrzebnych do zbierania kurzu.

Jeśli jednak macie sporo czasu, to koniecznie zagubcie się w tym świecie. Momentami w kilku zaułkach można przenieść się w czasie i poczuć na chwilę atmosferę kolonialnych czasów.



Czas na obiad w Lukmaan.

Już wcześniej odznaczyłem sobie to miejsce. Dobre opinie, dobre położenie. Podobno dobra kuchnia za niewielkie pieniądze. To taka szybka jadłodalnia, w środku dość duży tłum, ale znaleźliśmy stolik bez problemu. Nasz kurczak z ryżem i placek okazał się wyśmienity. Bez wątpienia mogę Wam to miejsce polecić na obiad czy kolacje. Smacznego.

Targ zwany Darajani.

Można tu kupić dosłownie wszystko. Warzywa, owoce, suszone zioła, mydło powidło i ubrania. Klasyczny targ.

Miesza się tu milion zapachów, a z każdym krokiem czuje się coś zupełnie innego.

Oczywiście nasze nosy poddane są największemu testowi na dziale mięsnym i rybnym. Na kamiennych stoiskach wystawione są tu ryby z ostatniego połowu i mięso z porannego uboju.

Nikt nie dba o warunki higieny czy choć by o lód do przechowywania mięsa. Temperatura robi swoje, zapach przebija się przez nozdrza. Tu można dokładnie poznać jak pachnie prawdziwa tkanka miejska.

Nocny Targ Forodhani Gardens.

Do południa to miejsce nie przyciąga naszej uwagi. Ot skromny miejski park na skraju portu. Kilka knajp i budek z jedzeniem.

Dopiero po zachodzie słońca to miejsce ożywa całą swoją energią. Spotykają się tu turyści i młodzi mieszkańcy miasta.

#zanzibar #africa #travel #tanzania #ocean #picoftheday #trip

A post shared by Piotr Jendruś (@untochables) on

Ci drudzy w pełni korzystają z uroków nadbrzeża, urządzając sobie festiwal skoków do wody. Wszystko w wielkim hałasie, pokrzykiwaniu i radosnych uśmiechach.

Pojawiają się tu małe gar-kuchnie, grille i stoiska z żywnością.

Można tu spróbować takich dań jak grillowane owoce morza, mięsne szaszłyki, pieczone bataty, kukurydza i wiele innych smakołyków.

My spróbowaliśmy zupy zwanej Zanzibar mix. Mętny, mało apetycznie wyglądający bulion z takimi dodatkami jak mięso, ziemniaki lub jajka na twardo.

Wracamy do hotelu na szybki sen by o poranku popłynąć do Dar es Salaam.

Nasz hotel jest bardzo blisko odprawy promowej. Przechodzimy kontrolę celną i siadamy grzecznie w poczekalni. Przypływa prom, okrętujemy się i opuszczamy Zanzibar.

Rejes jest spokojny, w porcie w Dar es Salaam ma ktoś na nas czekać. Max gadał z Abrahamem, to ten słynny lokalny boss w Arushy. Mają załatwić nam transport na lotnisko.

Pan Abraham atakuje.

Kiedy wychodzimy z portu, dostrzegamy mężczyznę, który trzyma kartkę z moim nazwiskiem. Wszystko świetnie myślę sobie.

Czas zapytać o ustalenia. Odbieram telefon który podaje mi mężczyzna, w słuchawce Abraham. Tatatatatatta – i że super i że ten facet nas na lotnisko zabierze. Na koniec podaje mi cenę w dolarach i się rozłącza. Nie wiem czy usłyszałem 16 czy 60. Pytam gościa, i nie dowierzam w odpowiedź. Pisze na kartce 16 i 60 a on mi pokazuje 60 USD. No i tym sposobem, Pan Abraham na koniec próbuje nas przekręcić.

Odwracamy się i wychodzimy z portu. Aż mi się nie chce wierzyć, że po tym ile Abraham na nas zarobił na koniec próbował nas tak wystawić. Ot przestroga by nie tracić do końca czujności.

Aby ukryć się przed atakami taksówkarzy idziemy do hotelu w którym spaliśmy w Dar es Salaam. Musimy na chwilę znaleźć jakąś oazę spokoju.

Na spokojnie jemy obiad, do wylotu mamy bardzo dużo czasu. Prosimy w recepcji by zamówili nam taksówkę na lotnisko. Ustalona cena 20 USD i tak wydaje się wygórowana.

Lotnisko w Dar es Salaam.

To nie jakiś wielki twór. Choć sporo linii tu lata. Ciekawostką jest to, że do środka terminalu wpuszczane są osoby, których lot jest nie wcześniej niż za dwie godziny. Tym sposobem w upale siedzimy przed terminalem i czekamy.

Dobrze że chociaż jest wi fi, dzięki temu dowiadujemy się, że KLM anulował nam lot z Amsterdamu do Warszawy, nie podając żadnego rozwiązania. Trochę słabo, bo w zasadzie za chwilę mamy wsiadać do samolotu i nie wiadomo co dalej.

W końcu łaskawcy wpuszczają nas do środka, odprawiamy bagaże. Młoda dziewczyna coś dziwnie patrzy w ekran i prosi swojego przełożonego. Wiemy o co chodzi. Zagadujemy czy faktycznie mamy skasowany lot. Ich odpowiedź nie jest dla nas miła.

Pytam jednak czy mogą nam przełożyć na poranny lot. Powinniśmy na niego zdążyć. Chwilę kombinują i drukują nam karty pokładowe do Warszawy.

Ostanie piwko Kilimanjaro na lotnisku i czas się pakować do samolotu KLM.

Zaraz po starcie zasypiam. Kiedy się budzę, myślę, że pewnie jeszcze długo polecimy. Tym czasem właśnie opuszczamy Grecję. Chwila i zaraz będziemy w Amsterdamie.

Szybka przesiadka i pełnym jak puszka sardynek samolotem lecimy do Warszawy.

Kończy się nasza przygoda z Kilimandżaro, Królem Lwem i Zanzibarem.

Ale przeżycia z tych trzech tygodni zostaną w nas na zawsze.

 

Dziękuję za odwiedzenie mojej strony, będzie mi bardzo miło jeśli polubisz ją na Facebooku ;).


Drogi Podróżniku, poniżej znajduje się reklama Google. Zupełnie nie mam pojęcia, co Ci się na niej wyświetla. Jeśli chciałbyś lub chciałabyś wynagrodzić mi jakoś pracę nad stroną, proszę kliknij w reklamę i nic więcej. Dziękuję za wsparcie strony.